Pewność przemijania.
Bardzo
trudno obraca mi się ten temat, temat przemijania. To jest moje
trzecie podejście. Powstał najpierw jakiś kawałek, potem cały
tekst, bardziej nawiązujący do przemijania, niż będący o
przemijaniu, a teraz jest kolejna przymiarka....
Jak
tak o tym myślę, temat wydaje mi się tak oczywisty, że aż
banalny.
Bo
przemijanie jest faktem, nawet pewnikiem. Wszystko przemija. Dobre i
mniej dobre. Przemijają ludzie, rzeczy, stany ducha, uczucia. Czas pracuje
nieustannie nad tym, by wszelkie emocje towarzyszące bledły.
Naszym przekleństwem bywa chęć zatrzymania czegoś na siłę, mam
wrażenie, że zaburzamy wtedy naturalny porządek rzeczy. Niby
wszyscy wiemy, że "nic nie może przecież wiecznie trwać",
a jednak i tak siłujemy się z życiem, zamiast się na nie zgodzić
i pogodzić. Często już wcześniej czujemy, że jest po wszystkim,
że coś bezpowrotnie uleciało, ale zanim to sobie zracjonalizujemy,
upływa wiele dni, miesięcy, a czasem lat. Puszczanie rzeczy, ludzi
przychodzi nam z trudem, mimo tego, że mamy świadomość, że świat
nie znosi próżni i na miejscu starego pojawi się nowe. Coś, ktoś
umrze, by narodziło się coś nowego, ktoś nowy. Tak jest od wieków i ja żyjąc z tą świadomością, odnajduję spokój i paradoksalnie daje mi to jakieś poczucie bezpieczeństwa. Czasem w nowym odnajdujemy coś starego, co nas cieszy,
czasem coś, co nas smuci i jest ciekawie, bo nowe jest zawsze
choć odrobinę inne niż stare. Nie wchodzi się przecież dwa razy do tej samej rzeki. Można by tu jeszcze o uczeniu się
na błędach, o wnioskach i o lekcjach, jakie z uporem maniaka zadaje
życie do przerobienia. Ale miało być o przemijaniu, a z nim się
nie dyskutuje, bo i po co?
Jaga
Jaga
Komentarze
Prześlij komentarz