Jedna z najczęściej wyszukiwanych przeze mnie definicji mówi, że tworzenie, to powodowanie powstawania czegoś. Takie to banalne i takie wzniosłe jednocześnie. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, to to, że wszyscy jesteśmy twórcami, bo czy znajdzie się na świecie człowiek, który nigdy nie spowodował powstania czegoś? Co zatem decyduje o tym, że jedne rzeczy uznaje się za „dzieła”, a inne, choć TAKIE SAME (specjalnie i z premedytacją, a trochę przekornie nie poprzedziłam zwrotu „takie same” słowami typu: pozornie, prawie, niemal itp.) - nie? Czy istotna jest tu osoba samego twórcy? No bo dajmy na to - Robert Makłowicz ugotuje kapuchę, to jest to dzieło sztuki kulinarnej. A ja? Ja, jak ugotuję, to domownicy mlaskają z zachwytem, oczami przewracają, aromat wciągają, ale mówią, że bigosu nawarzyłam. Może to nie o twórcę chodzi, a właśnie o jego odbiorców? Może jakbym duuuuużo ugotowała i dała do DEGUSTACJI, nie do nażarcia się, tysiącu osobom i z tego ...