Gar bigosu.
Pierwsza myśl, jaka
mi przyszła do głowy, to to, że wszyscy jesteśmy twórcami, bo
czy znajdzie się na świecie człowiek, który nigdy nie spowodował
powstania czegoś?
Co zatem decyduje o
tym, że jedne rzeczy uznaje się za „dzieła”, a inne, choć
TAKIE SAME (specjalnie i z premedytacją, a trochę przekornie nie
poprzedziłam zwrotu „takie same” słowami typu: pozornie,
prawie, niemal itp.) - nie? Czy istotna jest tu osoba samego
twórcy? No bo dajmy na to - Robert Makłowicz ugotuje kapuchę, to
jest to dzieło sztuki kulinarnej. A ja? Ja, jak ugotuję, to
domownicy mlaskają z zachwytem, oczami przewracają, aromat
wciągają, ale mówią, że bigosu nawarzyłam. Może to nie o
twórcę chodzi, a właśnie o jego odbiorców? Może jakbym duuuuużo
ugotowała i dała do DEGUSTACJI, nie do nażarcia się, tysiącu
osobom i z tego tysiąca 99 % uznałoby, że to przednie danie, to
już byłabym twórcą, a mój bigosik dziełem, dość ulotnym, ale
zapamiętanym? Ale pytanie, jak ten tysiąc dobrać? Czy oni, to
gremium opiniotwórcze, nie musi mieć czasem jakichś odpowiednich
kwalifikacji? Trzebaby może zrobić jakieś testy na wrażliwość
kubków smakowych, albo na stopień wysublimowania podniebienia, no
nie wiem... No albo może ten talerzyk, nie, wróć - tu musiałaby
być większa porcja, bo kobieta, tak jak ja zresztą, zjeść lubi,
podsunąć Magdzie Gessler? I jakby tak jej z wrażenia, od mojego
kwaśnego bigosiku loki się rozprostowały, to rozsławiłaby go jak
Polska długa i szeroka! Może to właśnie o opinię jakiejś
uznanej osobistości chodzi? W ogóle o rozgłos, szum i zamieszanie?
Może wtedy jest dzieło kiedy wielu (jak wielu – nie wiem) o tym
mówi, wie i je podziwia i rozpoznaje? Czy wtedy można się śmiało
nazwać twórcą? A może chodzi o to, żeby to stworzone coś, było
jakieś takie wyjątkowe, inne, innowacyjne jak UE wymaga? Tylko, że
przepis na bigos jest znany od wieków, co zamożniejsi kombinowali z
winem, jako składnikiem, dorzucano grzybka, albo śliwkę czy
powidła, teraz nawet zgodnie z potrzebami świata vege jest (o
zgrozo!) wersja bezmięsna. Ha! Bo to może o potrzeby właśnie
chodzi! Tylko po co na przykład komuś jakaś drewniana pałka z
wydłubanymi oczami i nosem, zwana rzeźbą, albo nawet taki mój
bigos, jak tyle innych rzeczy wokoło? No a może właśnie iść w
drugą stronę - im mniej użytkowe (użyteczne), tym bardziej
dziełem ma prawo się nazywać i tym bardziej efektem tworzenia
jest?
W życiu sobie
tylu pytań przy warzeniu bigosu nie zadałam :)
Ale za to właśnie
stworzyłam mały, fajny i zgrabny tekścik, który bardzo
mnie ucieszył i mam nadzieję (nieskromną), że ucieszy i zostanie choć
troszkę doceniony przez moje koleżanki-czytelniczki, co z kolei
połechce moje ego, zwłaszcza, jeśli dadzą temu wyraz
(koleżanki-czytelniczki), np. pochlebnym komentarzem.
Jaga
Komentarze
Prześlij komentarz