Budujące DNO

Czy osiągniecie dna oznacza całkowitą katastrofę lub ostateczne przegranie? 

Nie koniecznie. Ostatnio, aby przejrzeć na oczy musiałam dosięgnąć takiego dna. Dotychczas żyłam w iluzji, którą poniekąd sama stworzyłam. Od jakiegoś czasu pomimo starań, aby żyć w zgodzie z samą sobą i innymi zauważyłam, że jest coś nie tak. Im bardziej się staram  to mam wręcz odwrotny rezultat niż zamierzałam. Im więcej się uginałam, ustępuję to tym większe dostaję cięgi. Nie potrafiłam zrozumieć dlaczego? Przecież to wbrew logice. Dowalałam sobie i wymagałam od siebie więcej i więcej. Aż do pewnego czasu, kiedy to stwierdziłam, że już więcej nie umiem ulegać. Dość. Zrozumiałam że ten zły stan jest po coś. Jeszcze nie wiem po co, ale prowadzi mnie w zupełnie inną przestrzeń. Po raz pierwszy powiedziałam NIE w swojej obronie.  I to poskutkowało. Nie ukrywam, że sytuacja taka nie boli, bo boli okrutnie. Nie powiem, że to jest przyjemny stan, bo mnie wkurza ta cała sytuacja. Jestem zła na siebie że doprowadziłam się do takiego stanu.  No cóż. Czasem trzeba nadstawić tyłek na zasłużonego kopniaka. Po takim kopniaku nie ma innej drogi jak zacząć się wspinać powoli w górę.

Co zaszło? Mój zamierzony projekt nie doszedł do skutku. Ale przeszedł on ewolucję.  Jest teraz na większą skalę. Nie teraz - to nic. Mam kolejny termin. Bardziej rozbudowany, wymagający więcej czasu i pracy. I to właśnie dzięki osiągnięciu dna.



Merida

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dopełniając siebie

Tak płynie życie...

Jesienna droga.