Dorastanie do miłości codziennej
Wiele dziewcząt karmiło się/karmi się nierealną papką
odnośnie mężczyzn i relacji damsko-męskich. Teraz zapewne wygląda to wszystko
inaczej, bo w dobie internetu i dostępności danych – można mieć szerszy ogląd.
Kiedyś jednak, zamiast internetu były książki. Książki, które się czytało i
które dziewczęce serducha pochłaniały jednym haustem. Przynajmniej tak robiło
moje dziewczęce serducho. Czasem były ckliwe filmy. Gdy na dodatek sytuacja
domowa, rodzinna nie daje dobrego, mądrego wzorca mężczyzny – dziewczęce
serduszka tym chętniej lgną do pięknych opisów książkowych, do zapierających
dech w piersiach i rozrzewniających scen miłosnych. Tak zdecydowanie robiło
moje dziewczęce serce. Z tego rosły kolorowe wyobrażenia o tym, kim jest
mężczyzna i jak to jest z miłością i ze związkami. Na dodatek wszystkiego – od
zawsze byłam idealistką, choć na szczęście również pragmatyczką (ciekawa ta
fuzja). Jednak w dziewczęcości pragmatyzm wzrastał wolniej, podczas gdy
idealizm szalał na całego. Obdarzona od zawsze przebogatą wyobraźnią i
kreatywnością, jako dziewczynka i młoda dziewczyna byłam bardziej, jak Ania z Zielonego
Wzgórza, pełna dużych słów, dużych gestów, dużych uniesień i westchnień. I
takie też były moje relacje.
Gdy patrzę na to wszystko widzę, jak po drodze swojego
życia w swoim tempie rozłupywałam skorupki wyobrażeń i niemożliwe ramy założeń.
Niech on będzie taki i taki, niech ma to
i to, niech umie to i siamto, niech patrzy tak i mówi tak, niech robi to, a
tego zdecydowanie nie, niech ma oczy takie i włosy takie, niech mnie uwielbia i
niech okazuje to tak i tak… Jeny, jak długa i nierealna była ta lista
dziewczęcych rozmodleń. Wymarzenia. I te założenia, sztywno-ramowe. W związku to się powinno, mężczyzna to
powinien, kobieta powinna, kobieta nie powinna, mężczyzna nie powinien, nie
wolno nigdy, mężczyźnie nie wolno, kobiecie nie wolno, nie wypada, on musi, ona
musi, on nie musi, ona jednak musi, należy, trzeba, wszyscy tak robią/mają, tak
jest… Założenia te wiązały się nie tylko z brakiem przestrzeni na żywy
oddech dla obojga z pary, ale i nie pozwalały prawdziwie zobaczyć człowieka
przed sobą i siebie samej. Założenia jak scenariusz nie mojej sztuki życia.
Widzę, jak kolejne relacje weryfikowały moje dziewczęco
zrodzone wymarzenia i założenia. Często był to proces pełen niezrozumienia,
często trudny i bolesny, z mnóstwem rozczarowań, smutku, zwątpień i czasem
cierpienia. Pomimo to jednak, szedł stale przed siebie, bo miałam odwagę na
siebie uczciwie patrzeć i nazywać rzeczy po imieniu. I w swoim tempie zrzucać z
siebie kolejne ramy, ograniczenia założeń, oczekiwań, nierealnych wizji.
Projekcji. I coraz wyraźniej widzieć. Widzieć. I siebie samą, to kim jestem i
kim nie. I swoje potrzeby oraz swoje ambicje. I widzieć mężczyzn, jakimi są, a
nie jakimi chciałabym, by byli. I widzieć kształt związku tworzonego z danym
człowiekiem i jego potencję Nauczyłam się rozpoznawać to, co jest i potencję
tego, co jest. I nauczyłam się odróżniać wyraźnie to, co jest, od tego, co
chciałabym, by było, od tego, co chciałabym ulepić. I nauczyłam się tym mądrze
zarządzać na dobro swoje i na dobro drugiego człowieka. W imię prawdy, szacunku
i uczciwości. Dla obojga. Dawać siebie mądrze i wybiórczo i brać w podobny
sposób. Bo dziewczęce tęskniące i głodne serca, dają i biorą często właśnie z
perspektywy głodu, temu, który się napatoczy i zechce obdarzyć dziewczę
spojrzeniem, uwagą. A nie temu, którego dziewczę chce i wybiera.
Teraz brzmi to banalnie, jednak wiem, że banalne nie jest.
Ani dla mnie, ani dla innych kobiet (mężczyźni w tym temacie bowiem często mają
większą bystrość wzroku i większą asertywność). Bo wiele kobiet, pomimo tego,
że już są właśnie dorosłymi kobietami, często w sercach nadal mają głód
dziewczęcy i mnóstwo wymarzeni i założeń, mnóstwo iluzji z tym związanych i mnóstwo
projekcji. I wtedy żyją z perspektywy głodu. A głodny zje wszystko. Każdy
ochłap. I głodny ma mało do dania, bo sam ma deficyt. I głody tworzy żebracze
relacje. Dlatego niezmiernie jestem sobie wdzięczna za odwagę patrzenia na
siebie uczciwie w temacie swojej kobiecości, jej braków, głodów i potrzeb; za
uczciwe patrzenie na mężczyzn, za doświadczenia wszystkie w tym temacie i za
uczciwe czerpanie z nich lekcji. Jestem sobie wdzięczna za rozbrajanie siebie z
marzeń Ani z Zielonego Wzgórza i urealnianie swoich potrzeb. Za zdolność
patrzenia i widzenia, rzeczy, ludzi, siebie, związków w ich prawdziwym
kształcie. Niezależnie od towarzyszących temu odczuć. I jestem wdzięczna sobie za
odwagę rezygnowania i budowania nowego. Za niezgodę w sobie na nieadekwatność i
na bylejakość. Za odwagę doświadczania i za pragnienie jakości. Idealizm bowiem
ma funkcję wylęgania jakości i aspiracji jakości. I dzięki niemu umiem nie
wybierać, nie wchodzić w niepożądaną przeze mnie jakość i umiem rezygnować z
tego, co również nią nie jest.
Pragmatyzm mój i realizm, gdy szczęśliwie podrosły,
pozwoliły mi doceniać i ukochać miłość codzienną. Taką od wynoszenia śmieci i
kupowania masła, taką od wspólnego płacenia rachunków; taką na budowanie, z
ogromem wytrwałości i codziennie dokonywanym świadomym wyborem; taką widzącą
człowieka w prawdziwym jego kształcie, z jego mrokiem, cieniem i z pięknem jego
światła, z jego lepszymi i gorszymi chwilami, w chmurach i w słońcu; taką z
akceptacją, wdzięcznością i docenianiem inności drugiego człowieka, często
bardzo niewygodnej i trudnej; taką ze zdolnością dziękowania za to, że drugi
człowiek jest wyzwaniem i stawia wyzwania, odbijając mnie w sobie, jak w
lustrze i nie mówiąc tylko lukrowych słów, ale i te dosadne, prawdziwe. Taką, w
której każda ze stron jest kompletną, autonomiczną jednostką, świadomie
wybierającą wspólne budowanie i tworzenie wspólnej jakości. Taką na fajerwerki,
rozmach i luksus, na przygodę i na codzienne wieczory w dresach, kapciach w
objęciach sofy. Taką z człowiekiem, z którym codzienność jest ładna i dobra i
to ona jest przygodą życia. Taką ze głęboką świadomością, że miłość wzajemna to
dar największy. I że obopólna chęć wspólnego budowania w oparciu o tę wzajemną
miłość, to uskrzydlająca magia życia. Do takiej miłości na szczęście dorosłam,
do miłości codziennej, coraz bardziej dojrzałej, ukierunkowanej na budowanie.
Ta codzienna miłość wyrosła z dziewczęcych rozmarzeń i założeń, kiełkowała
przez moje życie w procesie rozbierania się ze zbędnych łupinek złudzeń, iluzji
i nadmiarowego romantyzmu. Rozkwitła. I czuję, że jest gotowa owocować.
A ja się do tego uśmiecham, szczęśliwa za drogę, którą w
kierunku codziennej miłości odważnie przeszłam i za to, że ten realny,
prawdziwy, silny człowiek, będący moim mężem, chciał się zjawić w czasie, gdy
byłam już na to gotowa.
Miłość codzienna w obrazkach:
La Vida
Komentarze
Prześlij komentarz