Ważne kobiety i relacje

Ten temat kiełkował we mnie od ostatniej publikacji bardzo silnie. W ogólnym zgiełku czułam się rozbita i wypalona. Skąd to się wzięło? Myślę, że jest tu wieloczynnikowość: praca, zabieganie, obowiązki... i relacje. Te ostatnie kłębiły się we mnie, aż do dziś. 09.07.17. Pozornie zwykły dzień, ale dla mnie niezwykle ważny. To właśnie dziś są moje urodziny. Dziś moja wieloletnia przyjaciółka obudziła się będąc świeżo upieczoną żoną. To właśnie tego dnia, po raz pierwszy, ściągnęłam moje rodzeństwo do swojego domu. Dziś bardzo ważna w moim życiu kobieta, której wiele zawdzięczam, przeżywa ciężkie chwile w szpitalu. Waśnie teraz umiera we mnie coś co ciągnęło mnie na dno i rodzę się nowa ja. Dziś jest też pełnia, co ciekawe poświęcona relacjom, korzeniom, drodze życia.


Zdarzało się, choć nie z takim impetem, że czułam się tak zagubiona. Co na to "teraz" się złożyło i co się zmieniło? Składową był głównie żal, smutek, przykrość i złość. Gniło to we mnie strasznie. Pierwszy czynnik - moja siostra. Jej skomplikowane życie, to przez co przeszła ostatnimi czasy, to, że stałam się pionkiem od rozwiązywania problemów. Byłam przy niej zawsze, starałam się pomóc jak tylko mogłam. Największą próbą moich sił było wspieranie jej i dawanie siebie, kiedy traciła dziecko. Tak ciężkie przeżycie wzięłam na klatę, bo widziałam, że potrzebuje kogoś silnego. Wiedziałam, że to wsparcie jest dla niej ważne, ale nie sądziłam, że tak zmieni mnie i nasze relacje. Dopiero po miesiącach wypłynęło ze mnie jak ropa z gnijącej rany. Miałam dość.. tych wszystkich telefonów i jęków w stylu "zrób to, sprawdź, pomóż mi do pracy, na studia". Nie mogłam się pogodzić z tym co ją spotkało, a jednocześnie nie byłam w stanie dawać od siebie. Bo byłam pusta. Uciekło ze mnie życie. Czułam, że umieram. Tu pewna mądra kobieta pouczyła mnie, że "aby dawać, trzeba być żywym". Odważyłam się na krok dla mnie niepodobny - powiedziałam STOP. STOP!!! KONIEC!!! ODCINAM SIĘ. To była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Elektrowstrząsy w postaci spotkań ze znajomymi, wolnej głowy by celebrować w pełni czas spędzony z ukochanym, tańca, przywróciły mi akcję serca. Dojrzałam do tego by posprzątać. Powiedziałam jasno i dobitnie, że jestem siostrą. Nie błękitną linią, informatykiem, specem od pisania, znawcą regulaminów. Siostrą. Jestem by wysłuchać, ale też żeby być wysłuchaną. Jestem by towarzyszyć w życiu, a nie być od posyłek. Może to wydawać się banalne i proste, ale dla mnie było wielkim krokiem. Przestałam czuć się odpowiedzialna za kogoś, kto jest na tyle dojrzały, że sam odpowiada za swoje życie. Blizny zostały wyryte w mojej duszy. Pozostaje mi czekać, aż je do końca zaleczę, by z nimi dalej żyć. Ale jest nowa jakość relacji. W końcu, po kilkunastu latach jestem siostrą i mam siostrę. 

Jednocześnie, w tzw. międzyczasie, wypłynęło coś bardzo przykrego i jednocześnie ważnego. Kiedy przyjaźnisz się z kimś od zerówki po liceum, przeżywasz wspólnie wszystkie smutki i radości, wierzysz w to, że tak będzie zawsze i bez względu na to gdzie traficie i jak daleko od siebie będziecie, to będziecie ważne dla siebie. Moja N. Znam ją a ona mnie przez większość naszego życia. Rzuciło nas w różnych kierunkach, ale miałyśmy kontakt. Rozmawiałam z nią jeszcze trzy tygodnie temu. O czym? O jej ślubie. Zawsze myślałam, że będę jej świadkować, że będę z nią w tak ważnym dla niej dniu, a ona będzie przy mnie, kiedy nastąpi mój ważny dzień. Widziałam jednak, że coś się dzieje, coś się zmienia. Nie wiedziałam co. Nie dostałam od niej zaproszenia. Życie jest skomplikowane, wesele drogie, wszystko rozumiem. Ale przecież przyjdę do kościoła, co nie? Złożę jej życzenia, będę podziwiać jak piękna jest i cieszyć się z nią jej wielkim dniem. Nie dotarło do mnie zawiadomienie. Przykro mi było, ale stwierdziłam, że zapytam. Jeśli ktoś rozmawiając normalnie zignoruje dwa pytania o datę ślubu, a na trzecie odbąknie "za trzy tygodnie" to coś jest na rzeczy. Straszny ból i żal. Dlaczego? Co zrobiłam? Przed rozmową docierały do mnie słuchy, że prawdopodobnie z polecenia przyszłego męża znajomi się jej pozmieniali, ale przecież rozmawiała ze mną normalnie.  Przepłakałam to. Przegadałam z przyjaciółką. Czułam się winna. Dostałam telefon od siostry mojego ukochanego, że została zaproszona na tłuczenie butelek (tradycja w moim regionie, przychodzi się tłuc szkło o dom Panny Młodej, życząc jej tym samym szczęścia). Jednocześnie N. powiedziała jej, że zapraszają, ale nie życzą sobie niechcianych gości. Klamka zapadła. Wypełniła mnie pustka. Ktoś dla mnie tak ważny zadecydował, że trafiam do grona "niechcianych". Dokładnie - tak zadecydowała, sama. Bez względu co, kto, jej sugerował, sama podęła taką decyzję. Wczorajszy dzień był dla mnie apogeum zagubienia. Jej ważny dzień i niechciana ja. Będąc w domu nie mogłam znaleźć miejsca. Czułam ogromną przykrość, żal i złość. Dziś zrozumiałam, że czas pozwolić odejść. Do tanga trzeba dwojga. Zawsze będzie dla mnie ważna, tyle z Nią przeżyłam, ale czas się pożegnać. Nasze drogi się rozeszły i dziś to zrozumiałam i pozwoliłam sobie jej odejść. Nie czuję już złości i żalu. Przykrość z czasem minie całkiem. Dziś cieszę się jej szczęściem. Nawet jeśli bardzo kochamy, czasem musimy pogodzić się z czyjąś decyzją i pozwolić odejść.

Trzecia relacja - moja bratowa. To kobieta, która pokazała mi inne wzorce. Dzięki niej miałam możliwość rozwijać się wielorako. Dziś też uzmysłowiła mi jak trudna potrafi być miłość i życie z jednym mężczyzną. Ile trudu jest i jak bardzo trzeba kochać. To była ważna rozmowa i dużo mądrości z niej dostałam. I jeszcze coś. Wyszłyśmy na spacer i w tłoku rozmów trafiłyśmy pod kościół. Kościół. Zawsze byłam wierząca. Ostatnie wydarzenia i ogromna niesprawiedliwość, jaka dotknęła moją siostrę oraz jeszcze jedną dla mnie ważną kobietę, sprawiły, że daleka byłam od praktyki i oddalałam się coraz bardziej. Nie każdy wierzy i nie każdy potrzebuje. Dla mnie to było ważne. Nie tylko ze względu na samą wiarę, ale też ze względu na to, że za każdym razem jak wchodziłam do świątyni mogłam wyciągnąć z głębi serca sprawy dla mnie naprawdę ważne, mogłam spotkać się też ze sobą. Odsunęłam się. A z moim odsunięciem pojawiła się we mnie wielka otchłań. Dziś moja bratowa, jakby za intuicją idąc, postanowiła zobaczyć jak jest w środku tej świątyni. Weszłam z nią do środka i usiadłyśmy w ławce. Trwało to może trzy minuty, może nawet mniej, ale wychodząc stamtąd coś za sobą zostawiłam. Wyszłam lżejsza. Dziękuję jej za to, że była przy mnie kiedy dorastałam i że była dziś.

Ten tekst z pewnością nie należy do lekkich. Nie miał szans być lekki, choćby dlatego, że jest ściśle związany z moim dzisiejszym Katharsis. To co tu ważne, to jest to, że kobiety w naszym życiu odgrywają wielką rolę. Towarzyszą nam w rozwoju nie tylko naszej kobiecości, ale też w kształtowaniu naszego serca. Te trzy wyżej opisane relacje są dla mnie ostatnimi czasy niezwykle ważne. Dziś to co dzięki nim obumarło, zrobiło miejsce na nowe. Jakie to "NOWE" będzie, to się jeszcze okaże. Z podekscytowaniem oraz ciekawością się na nie otwieram.

Kruk

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dopełniając siebie

Tak płynie życie...

Jesienna droga.