Z uśmiechem na pysku



Dziś mój poziom upierdzielenia się samojestestwem sięga zenitu. Ze zgrozą zastanawiam się czy jeszcze mogę więcej. Niby można, niby zawsze może być gorzej. Ludzie ciągną na dwie prace, są pełnoetatowymi mamami 24/h. Pewnie można. Moje ciało jednak daje mi już znaki, że przeginam. Przede mną takie pół roku. Optymizm jest jedyną formą przetrwania jaka może mnie ocalić. Wczoraj na przykład pędziłam z rana na obowiązkowe szkolenie. Rozwalony tir zakorkował ulicę. "Jest dobrze" myślę. "Wyjechałam wcześniej mam czas". Faktycznie dotarłam o czasie na miejsce, ale przez dobre 15 min szukałam miejsca do zaparkowania. Nigdzie... kompletnie NIGDZIE nawet na drobnego maluszka. Myślę sobie "jest dobrze, mam jeszcze czas, zaparkuję gdzieś na osiedlach". I zaparkowałam. Nie przemyślałam jednak, ze los na mojej drodze rozsieje roboty drogowe na chodnikach i to w dwóch miejscach! "Okej, dam radę". Gdzieś po trawie, to jakimś parkiem. Na raz rozwiązał mi się but, prawie wywaliłam się. "Jest dobrze". Idę dalej, na dziurze w chodniku wywinęła mi się noga i skręciłam kostkę. "Jest dobrze, nie dam się kuźwa sprowokować". Po drodze jeszcze dwa razy rozwiązał mi się but (nie pytajcie jak, i tak - umiem wiązać buty, od 3 roku życia robię to nawet samodzielnie:)) i co prawda z zaciśniętymi zębami, ale nadal z uśmiechem na pysku zziajana wleciałam do budynku. Wiedziałam, że już jestem spóźniona i dodatkowych papierów już nie załatwię, ale trudno, "jest dobrze". I stało się. Pan prowadzący jakby natchniony pozwolił mi się wpisać i ulotnić. Może zapuchnięte powieki i szczękościsk waliły po oczach . Nie wiem. Zakładam, że to optymizm i szczęście mnie uratowało. Załatwiłam papiery i zyskałam 2 cenne godziny, które mogłam poświęcić innym obowiązkom. 


Ostatnio tak mijają dni. Ćwiczę bardzo dzielnie cierpliwość na tym co mi porzuca los. Ktoś obok mógłby powiedzieć, że to nie jest najlepszy moment w moim życiu. Wierzę, że właśnie jest. To właśnie teraz kończą się kluczowe dla mojej kariery sprawy. Zamykam kilka ważnych etapów, zdaję też sprawowanie władzy nad pewnymi obowiązkami. Pół roku, już nawet nie, ostatniej prostej do osiągnięcia punktu docelowego, mojego kamienia milowego w walce o wyższy cel. I tak mimo, że np. dziś wstałam po piątej, a o dziewiętnastej wróciłam do domu, choć oczy mi się zamykają a nauki i pracy nie ubywa to nadal mówię sobie, że "jest dobrze". Jak wspominałam ćwiczę jak wprowadzać w swoje życie optymizm. Nie wychodzi mi zawsze i w 100%. Ale bez tego byłabym już dawno po uszy w g* mogąc sobie pozwolić co najwyżej na wesołe "bul bul bul". Czas pokaże dokąd zaprowadzą mnie moje wysiłki. Najważniejsze dla mnie jest to, że wiem o co walczę i jakie drogi przede mną mogą się odsłonić. A jeszcze ważniejsze jest to, że jest przy mnie ktoś, kto dysponuje jeszcze większą cierpliwością, znosi moje wyłączenie z życia i zaniedbywanie się, a do tego mnie wspiera. To zdecydowanie dobry moment. Oby więcej takich, kiedy pojawią się nowe przygody i wyzwania.


Kruk

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dopełniając siebie

Tak płynie życie...

Jesienna droga.