Za(s)przątanie sobie głowy
Piętrząca się
sterta papierów na biurku, luźne karteczki i notatki na tablicy, a
do tego z szuflady aż kipi. Brrrrr..... Ileż to razy mówiłam, że
to w końcu uporządkuję. W połowie tygodnia jeszcze szlag trafił
drukarkę, a trzeba wydrukować kolejne papiery dla księgowej. Po co
tyle tego?
Kiedyś znajomy,
były dyrektor domu kultury, powiedział mi, że on pełniąc swoją
funkcję, przez kilkanaście lat wywalał dziewięćdziesiąt procent
korespondencji, nawet nie otwierając koperty i nigdy nie miał z
tego powodu żadnych problemów. Muszę koniecznie rozważyć tą
opcję. Czasem sobie myślę, że jak umrę, to tych papierów
wystarczy by trumnę zasypać – rachunki, regulaminy, ulotki,
pocztówki i wizytówki, a jak dorzuciłabym notatki i materiały ze
szkoleń, książki i jeszcze gazety, to będzie z górką.
Papiery to nie
koniec, mam jeszcze kubeczki, miseczki, garnuszki i dzbanuszki,
łyżki, łyżeczki, miarki, trzepaczki, łopatki, otwieracze itd.
itp. Szafa – kolejna skarbnica szmatek wszelakich – wymieniać
nie będę, bo miejsca za mało. Właśnie, myślę sobie, że mamy
ZA DUŻO MIEJSCA i dlatego (oczywiście nie tylko) gromadzimy te
wszystkie rzeczy, które zresztą są dość ŁATWO DOSTĘPNE. A
dlaczego tak ciężko nam się zabrać do ich porządkowania? Bo to
zajmuje duuuuużo czasu. Poza tym to jest taka syzyfowa praca.
Posprzątasz jeden kąt, potem drugi i trzeci i jak już trzeci
skończysz, to musisz wracać do pierwszego. Jedyną radą jest tu
chyba systematyczność. A systematycznie to ja z prządków, robię
tylko te w głowie.
A po co? To jasne,
żeby zrobić miejsce na nowe pomysły. Wiele rzeczy tylko odkurzam
od czasu do czasu, trochę przewietrzę, odrobinę wyrzucę i
niestety, to też nie trwa krótko. Czasem zanim się z czymś w tej
mojej łepetynie pożegnam, to noszę to i noszę, i obracam, i
oglądam czy aby to na pewno jest już tak zużyte, tak wyświechtane,
że niepotrzebne. Ostatnio sporo tego było, góra śmieci z mojej
głowy poszła won. Mocno się w to sprzątanie moje serce wtrącało
i mnie wkurzało, i roztkliwiało. Często się upierało, walczyło,
a czasem kapitulowało albo odkładało coś na później.
Podejrzewam, że nagromadziłam tyle tych przekonań, idei i myśli,
że do końca życia wystarczy, zwłaszcza, że na ich miejsce pchają
się nowe. I tu, duma mnie rozpiera, bo na skutek sprzątania nie
wpuszczam ich wszystkich tak pochopnie. Pytam serduszka – bierzemy?
I ostrzegam, żebyś mi potem, nie wybrzydzało po tygodniu, że
„eeee nie, to nie o to chodziło”, no i to serce do mnie gada,
ale tylko wtedy, jak dobrze sercograf wyreguluję.
A wiecie, jak już
ten dialog serca i rozumu (jak w reklamie) mnie zmęczy i znudzi i
jeszcze wkurzy, to wtedy biorę się za przyziemności. Wywalam te
stare obtłuczone kubki i kupuję MNIEJ nowych, ale za to ładnych,
albo sprzątam szufladę i jak zobaczę dno, to myślę: „o jak
lekko i luźno, ciekawe czym zapełnię?”. Czasem zdarza się też
tak (rzadko), że zobaczę coś i tak mnie to zachwyci, że gotowa
jestem napracować się, posprzątać i wywalić dużo, by zrobić
TEMU JEDNEMU miejsce. Tak to się u mnie składa, że porządki we
mnie pociągają za sobą porządki w moim otoczeniu. I dzięki temu,
nie stosuję się już do zasady „gość w dom, przeproś za
bałagan”, przez co nie chcę powiedzieć, że nie miewam bałaganu.
Jaga
Komentarze
Prześlij komentarz